poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Wszystko zostaje w rodzinie, albo problematyczna recenzja


W tej części jest więcej dobrych rzeczy i więcej problemów. Zacznę od dobrych, a na problematycznych skupię się później. Przyznam, że nadal mam nadzieję, mimo że książką dwa razy rzucałam o ścianę.

Zamiast oryginalnej okładki, która podoba mi się średnio. Grafika STĄD
 W czwartym tomie jest więcej historii. Co prawda, trzeba odczekać by się rozkręciła, to jednak romans i uczucia są najważniejsze, ale jest i kiedy rusza, to z kopyta. W dodatku sekwencje akcji należą do najlepiej napisanych i czyta je się bardzo przyjemnie (i ta scena z iluzjami). Jasne, większość tego już gdzieś była, ale to mi nie przeszkadzało. Do tej pory mam mieszane uczucia co do pokazania w powieści przemocy seksualnej, dlatego nie policzę tego ani na plus, ani na minus.

Sama Dora nieco dojrzewa, trochę zmuszona, a trochę z własnej woli. Ostatecznie, nie można zdobyć tak wielu mocy za darmo, trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. O ile rozważania wiedźmy sprawiały, że zgrzytałam zębami od czasu do czasu, to rozumiem, że musiała przez to przejść i jej kibicowałam.
Powieść podejmuje niektóre wątki z trzeciego tomu, spotkamy na przykład Sebastiana. Trochę żałuję, że nie pojawiła się Nikita, ale zostały jeszcze dwa tomy do końca, więc jest nadzieja.
Jest też więcej kobiet, i to nie firanek czy zimnych suk, ale bohaterek. Inge i Szelmę polubiłam, cieszę się że pojawiła się ponownie Teresa. Panie nadal są stereotypowe, ale są jakieś i czegoś chcą. O dziwo, jedna nawet nie prosi Dory o pomoc, a i tak dostaje czego chce.
Romantycznie… pozwolicie, że zamiast opisu, wrzucę ten wymowny obrazek:
Tylko nie traktujcie go dosłownie, w czwartym tomie nie ma wielkiej orgii :P. Grafika pochodzi stąd: LINK
 Redaktorsko został utrzymany poziom poprzedniego tomu, czyli jest tragicznie. I mogłabym napisać więcej, ale szczerze mówiąc, nie widzę sensu. Wydawca jasno postawił sprawę, nie ma zamiaru się przykładać, pilnować żeby tekst był wygładzony, bez zdań wtrąconych w nawiasie w środku dialogu (ciekawi mnie, jak bohaterka to powiedziała).
To lecimy z minusami?
Błąd rzeczowy.  To w Ameryce ranny musi się martwić w drodze do szpitala, czy ma ubezpieczenie. W Polsce mamy powszechny i darmowy dostęp do służby zdrowia. Tymczasem pobita i prawie zgwałcona ciężarna martwi się brakiem ubezpieczenia.
Za mało Urban w tym fantasy. Prawie cała akcja książki rozgrywa się w Trójprzymierzu, który praktycznie nie został opisany. Są dwa kluby, burdel, kilka domów i plaża, wszystko na urbanistycznej pustyni.
Wrogowie. Albin, jako że występuje w kolejnym tomie, dorobił się jakiejś osobowości. Natomiast wataha wilczyc, które chcą zabić Dorę jest jak „potwór tygodnia” w starym serialu. Nie mają właściwie żadnego charakteru czy motywacji, ale są ZŁE. Molestują nieletnich, nie maja instynktu samozachowawczego i to wszystko. Nuda.
Stylizacja. Albo jej brak. Uzdrowicielka pamiętająca czasy Piastów mówi tak samo jak norweski komandos, który mówi tak samo jak współczesna wiedźma, która mówi tak samo jak... wszyscy mówią tak samo! Dora prawie dla wszystkich jest „kochaniem”. Olaf gdzieś w dwóch trzecich fabuły odkrył przekleństwo i z lubością go potem używa. I ta maniera przemów, w których rozmówca zaczyna wywód od początku ludzkości... czy poza bohaterami Mody na sukces, ktoś tak mówi?
Emocjonalnie też wszyscy są na podobnym poziomie, nieważny wiek, płeć czy doświadczenia życiowe. Dużo krzyków, zaczepek, obrażania się o cokolwiek. Tu nie ma letnich emocji, wszystko jest z wysokiego C. Mnie, jako czytelnika, to męczy i zaciera naprawdę ważne sceny.
Maskulinizacja. Nie oszukujmy się, Dora Wilk żyje w patriarchalnym świecie, gdzie kobiety są dodatkiem do mężczyzn. I sama nie widzi w tym nic złego, zapewne dlatego że korzysta z męskiej uwagi i pomocy. W pierwszym tomie można jeszcze było się usprawiedliwić, że Dora ma męski zawód, ale teraz? Teraz mamy opisy wilkołaczej siedziby gdzie wszystko jest podporządkowane mężczyznom (ach ta lodówka na piwo w salonie, te opisy mężczyzn przy piwku i na siłowni.). Bo przecież kobiety mieszkają w wspólnym domu, by ściągać na siebie uwagę kawalerów.   

Dla porządku wrzucam okładkę.
To mogłaby być doskonała seria, taka którą czytałabym z wypiekami do trzeciej nad ranem. Niewykorzystany potencjał boli. A wystarczyłoby tak niewiele. Dwa ostatnie tomy przeczytam, bo chcę wiedzieć jak to się skończy, ale nie mam już złudzeń.
PS. Ale tak bardzo cichutko mam nadzieję, że powieść o Witkacym i druga seria ukażą się szybko. A dział redakcji i korekty w Fabryce Słów tym razem zabłyśnie. Bo ja naprawdę chcę dobrego polskiego urban fantasy.  

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Historia z trupem oraz Urban fantasy

0 komentarze: