wtorek, 20 stycznia 2015

Eleganckie ćwiczenie akademickie



Są takie książki, które kocham od pierwszej strony i pochłaniam jednym tchem, nieważne ile stron mają. Są też takie, w których podziwiam warszat i wyobraźnię, ale nie wzbudzają we mnie żadnych emocji.
Wszystko co lśni wprawia w lekkie zdumienie i zachwyt zarówno swoim rozmiarem, jak i skomplikowaniem fabuły. To klasyczna powieść dickensowska z zaginionym rodzeństwem, skarbem, przyjęciem fałszywej tożsamości, seansem okultystycznym czy nieślubnymi potomkami. Mamy wielu, czasami niezwykłych, bohaterów. Wszystko relacjonuje wszechwiedzący i ironiczny, czasami lekko filozofujący, narrator. Styl jest przystępny, mimo rozmiarów, książka nie męczy. A jednak czegoś zabrakło. Im więcej powieści miałam za sobą, tym bardziej zastanawiałam się, dlaczego Wszystko co lśni dostało Bookera. Z pewnością to niezwykły, dopracowany i bardzo dojrzały debiut. Ale czy materiał na nagrodę?

wszystkie grafiki pochodzą z google.com
Początkowo wydawało mi się, że będę miała do czynienia z grupą dżentelmenów, mających za zadaniem rozwikłać zagadkę. Panowie byli ciekawi, zaintrygowała mnie tajemnicza historia Moody'ego i kłopoty Balfoura. Jednak już w połowie po grupie nie ma właściwie śladu, a czytelnik musi radzić sobie z mnogością wątków. Wszystkie są ciekawe i razem tworzą piękną mozaikę, ale brakowało mi poczucia całości. Główny wątek czasami znikał na sto stron z pola widzenia. O ile charakterystyki poszczególnych bohaterów były ciekawe i świetnie napisane, to żaden z nich nie przykuł mojej uwagi. A im bliżej końca tym bardziej swoim zachowaniem zlewali się w jedną osobę.
Brakowało mi humoru, znanego chociażby z powieści Dickensa. Narrator we Wszystko co lśni jest w swoich monologach sympatycznie ironiczny, ale gdy tylko zaczyna relacjonować wydarzenia, staje się bardzo poważny. Również bohaterowie nie grzeszą poczuciem humoru.
Denerwowało mnie powtarzanie informacji. Wiem, że po części wynikało z ilości bohaterów, którzy musieli jakąś informację poznać, ale miałam wrażenie, że Autorka nie do końca ufa czytelnikom, więc na wszelki wypadek wbija im istotne informacje na wszelkie sposoby.

Powieść jest chwalona za wykorzystanie astrologii. Rzeczywiście, każdą część rozpoczyna monolog narratora o gwiazdach i konstelacjach, oraz ich wpływie na historię, mamy też wykresy horoskopu, znaki zodiaku pojawiają się w nazwach rozdziałów. Ale to właściwie wszystko, astrologia nie odgrywa w fabule żadnej roli. I bez nich można się zorientować, że motorami fabuły są tajemnica oraz pokrewieństwo.
.

Podczas lektury cały czas miałam wrażenie, że czytam pracę studentki anglistyki, który miał za zadanie napisać powieść realistyczną w stylu Dickensa. Udało jej się, Wszystko co lśni zawiera wszystkie konieczne elementy- bohaterowie z różnych grup społecznych, szczyptę niezwykłości, tajemnicę- a także pokazuje erudycję Autorki. Korzysta z typowych dla epoki tematów i tropów literackich, jest eleganckie, inteligentne, ale pozbawione serca.

Moim zdaniem, warto Wszystko co lśni przeczytać. Nawet jeśli nie chwyciła mnie za serce, jest to piękna wielowątkowa powieść i bardzo ciekawy debiut. W dodatku bardzo dobrze przetłumaczony, tak że czyta się go z przyjemnością. Karierę Autorki będę śledzić i na pewno zapoznam się z kolejną powieścią.

PS. W wersji angielskiej każda kolejna część powieści jest o połowę krótsza od poprzedniej. Oddałam już tom do biblioteki, więc nie mogę sprawdzić, czy tak samo jest w wersji polskiej.

Książka przeczytana w ramach wyzwania Stare, dobre czasy!

1 komentarze:

Annathea pisze...

Właśnie, po przeczytaniu bohaterowie właściwie z czytelnikiem nie zostają, bo są teoretycznie zindywidualizowani, ale w praktyce nie bardzo jest to wykorzystane. I tak, trochę sprawia to wrażenie ćwiczenia pt. "czy da się dzisiaj napisać taką powieść?". No, da się, ale nie wiem, czy ma to aż takie znaczenie :-).