wtorek, 10 listopada 2015

Rewolwer i melonik albo kto wysadził Big Bena



Tytuł wpisu nie jest spoilerem, bo chociaż zegar jest w powieści wspominany, to nikt mu krzywdy nie robi, ani nie odgrywa znaczącej roli. Tak naprawdę chciałam przeczytać bardzo polecany drugi tom cyklu, ale głupio tak nie znając pierwszego. I chyba dobrze zrobiłam, inaczej straciłabym mnóstwo rozrywki. 

Phoenix Rising to lekka powieść przygodowa, której akcja trzyma się wszelkich prawideł gatunku (łącznie z wielkim wybuchem na końcu). Świat przedstawiony nie jest tak oryginalny jak w Żelaznym księciu, ale dzięki temu łatwiej się w nim odnaleźć. Mamy wiktoriańską Anglię u szczytów swej potęgi,  ministerstwo zajmujące się ochroną mieszkańców przed dziwnymi i strasznymi przedmiotami i dwójkę niezbyt dobranych bohaterów.
Eliza i Wellington są nieźle napisani, chwilami bardzo zabawni i jedyne w co nie uwierzyłam, to ich romans. Na razie zaznaczony tylko jako wzajemne przyciąganie, ale nawet to wydawało mi się dodane na siłę. Poza tym, mamy tu ciekawy przypadek, kiedy to bohaterka jest tą działającą, ze skłonnością do wysadzania rzeczy i zawsze ma przy sobie przynajmniej dwa czy trzy pistolety. Wellington jest całkiem uroczym nerdem i dżentelmenem, próbującym jakoś ogarnąć zmiany w swojej spokojnej egzystencji. Jest też cichym romantykiem.
Podobało mi się, ze o ile bohaterowie na początku się nie lubią, nie jest to otwarty konflikt. Raczej ten rodzaj irytacji, kiedy druga osoba za głośno oddycha. Obserwowanie jak powoli się dogadują dało mi mnóstwo radości. Początek powieście jest przez to nieco spokojniejszy, ale według mnie to nie wada. Zwłaszcza, ze dalej mamy akcji aż nadto. Gdybym miała porównywać, to Sherlock i Watson z kinowych filmów z Robertem Downeyem Jr mają podobną dynamikę.
Antagoniści są odpowiednio przerysowani, ale też prawdopodobni. Co więcej, nasi bohaterowie dość szybko orientują się, że w innych okolicznościach mogliby się z nimi zaprzyjaźnić, bo dzielą z nimi hobby czy zainteresowania. Co sprawia, że ich wybory na końcu są o wiele ciekawsze. No i unikamy pełnych moralnej wyższości bohaterów.
Wynalazki, gadżety i rozmaite maszyny, czyli to czym steampunk się wyróżnia, są ciekawe i dość praktyczne. Mamy automatyczny bar w pubie, podgrzewane biurka, oraz genialne wynalazki pewnego naukowca. Jest dużo mosiądzu, ale wszystko ma tu znaczenie, nie jest dla ozdoby. Natomiast konfliktem, który jest cały czas obecny, jest równouprawnienie kobiet i prawo do głosu (co ciekawe, Eliza jest Nowozelandką i w swojej ojczyźnie ma prawo głosu).
Bardzo dobrze bawiłam się przy lekturze, dla mnie było to idealne połączenie przygody, lekkiego absurdu i ciekawych bohaterów. Chwilami jednak robi się całkiem mrocznie, lojalnie uprzedzam.

0 komentarze: